piątek, 6 września 2013

# 47. Harry


Dzień jak dzień. Szczególnie w Londynie, gdzie zawsze pada dwadzieścia cztery godziny na dobę, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Jednak tego dnia było inaczej. Jakby miało wydarzyć się coś dobrego, więc Matka Natura nie zaczęła płakać ciężkim deszczem i upudrowała policzki na złocisty kolor słońca, które świeciło coraz mocnej, roztapiając resztki śniegu na zatłoczonych ulicach Londynu.
Harry szedł spokojnym krokiem, trzymając swoją zimową kurtkę w dłoni. Podziwiał wielkie budynki, które mijał już tysiące razy. Wtedy wydawały mu się jeszcze weselsze niż zwykle, pomimo tego, że były koloru stalowoszarego.
Nawet ludzie byli w dobrych humorach; wszyscy biznesmeni, których mijał chłopak, mieli na twarzach uśmiechy, albo gawędzili wesoło przez telefon.
Nagle coś żółtego przemknęło przed oczami szatyna, który stanął gwałtownie i zaczął przeszukiwać wzrokiem okolicę w poszukiwaniu tego "czegoś".
Po chwili znalazł.
Mała, zrujnowana budka, pomalowana na bordową, schodzącą już farbę. Tuż pod nią siedziała jakaś młoda dziewczyna, a na jej kolanach siedział kot, który z daleka wyglądał jak mały tygrys. Przed nimi stały skrzynki z mnóstwem bananów.
"Czy trafiłem do raju?", zapytał się w myślach Harry.
Przeszedł na drugą stronę ulicy, uśmiechnął się zalotnie do dziewczyny i powiedział odważnie:
- Witam panią, czy mógłbym poprosić o kilo bananów?
Nie odpowiedziała. Wstała tylko i zapełniła małą, plastikową torebkę owocami. Kiedy ważyła jej zawartość, jej kot zaczął łasić się do chłopaka. Harry podrapał go za uchem i wziął do ręki torebkę, którą podała mu dziewczyna.
- Pięćdziesiąt pensów - powiedziała, a szatyn pomyślał, że jej głos brzmi jak aria jakiegoś anioła. Wyjął z kieszeni spodni kilka monet i wręczył je sprzedawczyni.
- Jestem Harry - zaczął i przyjrzał się dokładniej dziewczynie. Miała długie, rude włosy upięte w warkocz pod czarną czapką. Jej oczy były błękitne jak ocean; Harry mógłby w nich utonąć...
- [T.I.] - odpowiedziała nagle, przerywając jego rozważania.
- Tak sobie myślałem... - zagadał szatyn. - Może dałabyś się skusić na randkę?
Koto-tygrys usiadł na kolanach [T.I.], kiedy dziewczyna spojrzała na niego.
- Chętnie, kiedy?
- Jutro wieczorem?
- Dobrze. Gdzie?
- Może tutaj?
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Jutro wieczorem, tutaj. Pasuje.
Harry uśmiechnął się i odszedł z dumą w stronę swojego domu. Nie mógł się doczekać, kiedy oznajmi wspaniałe wieści chłopakom.

- Chyba polubiłem twojego kota - zaśmiał się Harry, kiedy wszedł do mieszkania dziewczyny i zobaczył jej pupila.
- To nie mój kot - powiedziała szybko. - To kot mojej babci. Zmarła miesiąc temu...
- Och, przykro mi.
[T.I.]  uśmiechnęła się smutno i zaprosiła Harry'ego do salonu.
- Lubisz drinki? - zapytała rudowłosa, podchodząc do małej półeczki, na której stały różne trunki.
- Uwielbiam - odrzekł szatyn.
Dziewczyna wyciągnęła z szafki dwa kieliszki i zaczęła mieszać w nich alkohol. Po kilku minutach podała kolorowy napój chłopakowi i usiadła na kanapie obok niego.
- Za piękne sprzedawczynie bananów - powiedział Harry, unosząc swój kieliszek.
[T.I.] zarumieniła się lekko i stuknęła w kieliszek swojego towarzysza.

__________
Nie wiem, co to jest. Nie przyznaję się do tego ._.

Wielki come back, again...
Ale teraz mam więcej weny i więcej pomysłów ;D Tylko czasu mało...
Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem (chyba, że jesteś Niallem...) ;]
Co do Nialla... Zobaczycie wkrótce ;)

Odmeldowuję się,
Klusia ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz