niedziela, 7 kwietnia 2013

# 10. Harry


Moja znajomość z Harrym rozpoczęła się już w przedszkolu. W mojej pamięci na zawsze pozostanie to wspaniałe, a zarazem śmieszne wydarzenie, które zapoczątkowało naszą owocującą przyjaźń.
Otóż była wtedy wiosna, więc nasza przedszkolanka zaprowadziła nas na pobliski plac zabaw, gdzie dziewczynki zajęły ogromną piaskownicę, w której lepiły rozmaite "ciasteczka" i "babeczki". Natomiast chłopcy świetnie bawili się na ściance wspinaczkowej. Nagle jeden z nich spadł z połowy ścianki i z hukiem runął na trawę. Wszystkie dziewczynki poderwały się na nogi i pobiegły pomóc skaleczonemu chłopakowi, przy którym od razu zjawiła się przedszkolanka. Ja natomiast zostałam sama w wielkiej, opustoszałej piaskownicy. Nie mogłam się ruszyć z miejsca, ponieważ dzień wcześniej moja babcia niechcący wylała na moją lewą stopę gorącą wodę.
Wtem, do piaskownicy podszedł nieznany mi dotąd chłopczyk o czekoladowych, bujnych, kręconych włosach i ślicznych zielonych oczach.
- Pokaż to! - uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i chcąc dotknąć mojego wspaniałego zamku z piasku wyciągnął w jego kierunku dłoń. Mój automatyczny odruch był taki, że chłopiec dostał łopatką w głowę... Później dostałam upomnienie od wychowawczyni. No cóż, nie byłam (i nie jestem!) grzeczną dziewczynką. Przez następne lata przedszkola, jak i szkoły Harry trzymał się ode mnie z dala. Może i dobrze, ponieważ nie byłam osobą, która koleguje się z ludźmi znanymi w całej szkole. Taką osobą był Harry. Zawsze wokół niego kręciło się mnóstwo dziewczyn, których wręcz nienawidziłam.
Jak już wspominałam nie byłam grzeczna, więc łatwo wpadałam w rozmaite bójki i szarpaniny. Dostawałam za nie przeróżne kary, ale jedna strasznie mnie zaskoczyła: musiałam odgarnąć śnieg z parkingu przed szkołą... Niestety nie sama. Z Harrym! Podobno też coś przeskrobał, ale nie paliłam się do tego, żeby dowiedzieć się co.
Gdy łopaty poszły w ruch chłopak zaczepił mnie.
- Pamiętasz mnie? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.
- Nie - skłamałam i wróciłam do pracy.
- Szkoda... - powiedział. - A pamiętasz takiego uroczego chłopca, który dostał od ciebie łopatką w łeb? To było w przedszkolu...
- Pamiętam - odpowiedziałam.
- Cieszę się - oznajmił. - Mam nadzieję, że teraz nie oberwę tym plastikiem w moją cudowną twarz...
- Zamknij się, dobrze? - przerwałam. No i w sumie to był koniec naszego spotkania. Śniegu było naprawdę mało, więc szybko odrobiliśmy swoją karę.
Przez kilka dni Harry próbował do mnie zagadać. Nie szło mu najlepiej, ale fajnie było popatrzeć jak chłopak się stara.
Po kilku miesiącach uznałam, że fajnie by było mieć kogoś, kogo można uznać za przyjaciela. Nudziło mnie już siedzenie samotnie w ostatniej ławce i gapienie się na ogrodnika przycinającego chabry, które wyrosły przed budynkiem szkoły.
Dlatego też zaprzyjaźniłam się z Harrym. Okazało się, że był naprawdę świetnym chłopakiem. Zabawnym, potrafił pocieszyć, zawsze miał dla mnie czas...
Codziennie borykałam się z problemem przeszywającego wzroku dziewczyn, które zazdrościły mi tego, że przyjaźnię się z Harrym. Cóż, on był popularny, ja nie. Byłam raczej taką szarą myszką... Chociaż pan z matematyki mówił na mnie "szary lew". Tak. Potrafiłam wywalczyć swoje.
Może teraz jeden przykład z życia: była chłodna zima. Sąsiadka Harry'ego, pani Jarvis, poprosiła nas, żebyśmy odgarnęli jej podjazd, który był zasypany lawiną śniegu. Zdziwieni wielką ilością śniegu zabraliśmy łopaty i zaczęliśmy pracę. Ze strasznych nudów zaczęłam lepić niestworzone figury. Jedna bardzo mi się spodobała... Przedstawiała coś w rodzaju wielkiej gruszki z ogromnym uśmiechem i przepełnionymi radością oczami. Harry chciał dotknąć figury, ale wykonałam automatyczny odruch, jakim jest uderzenie chłopaka łopatą w brzuch... Cóż. Przypomniały mi się czasy przedszkolne, gdy zbierałam poobijanego Harry'ego z podjazdu.
To były piękne czasy...
Jednak nasza przyjaźń nie trwała długo.
Harry zniknął nagle tuż przed zakończeniem roku szkolnego. Dzwoniłam do niego, wysyłałam tysiące SMS'ów, e-maili... Nie odpowiedział na żadne z nich...
Szkoła skończyła się, a Harry'ego dalej nie było. Zaczynałam już powoli myśleć o studiach...
Kiedyś po prostu chwyciłam do ręki pilot od telewizora i skakałam sobie po kanałach. Zatrzymałam się na stacji muzycznej, na której akurat pokazywano wywiad ze znanym zespołem - One Direction. Wśród nich był też mój przyjaciel... Zabolało mnie to.
Wtedy podjęłam ostateczną decyzję w sprawie dalszej nauki i złożyłam papiery do uniwersytetu znajdującego się w Kanadzie.

***
 
Dziś spędzam ostatni dzień w Londynie. W nocy, około godziny dwudziestej drugiej trzydzieści mam samolot, prosto do Kanady.
Od kilku ciągnących się godzin gapię się w stare zdjęcie, na którym razem z Harrym lepimy ogromnego bałwana. To były wspaniałe czasy... Lecz życie nauczyło mnie, że nie możemy przywrócić tego, co się już zdarzyło. Możemy tylko zmienić to, co na nas czeka...
Pakuję do walizki zdjęcie i zapinam ją, po czym udaję się na długi spacer, aby ostatni raz obejrzeć wszystkie miejsca, które tak wiele dla mnie znaczą. A raczej znaczyły...
_______________
Pozostawiam to 'coś' bez komentarza...

Odmeldowuję się,
Klusia ;]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz